Upolowałam ją w zeszłą sobotę na giełdzie. Makijaż trochę niesymetryczny, ale przy tej skali przeżyję - pomyślałam. Niestety laleczka niedzielnej sesji nie przeżyła ... w całości.
Barbie pilotka to też moja nowa lokatorka. Tzn jej oryginalne ciałko porwała szczerząca się blondynka fashionistas, która zaraz potem wyjechała na wieczne wakacje ... do mojej milusińskiej sąsiadki. Ale to nie jej żałuję.
Zaraz po tym zdjęciu malusia laleczka zleciała na swoją delikatną celuloidowa głowę. Nie wszystkie kawałki się odnalazły. Głowę spróbowałam skleić pierwszym przeźroczystym klejem, jaki znalazłam. Ładnie wyglądała tylko przez chwilę. Zdjęć, gdzie przyklejony kawałek wklęsł do środka głowy już nie pokażę, bo się wstydzę, że zniszczyłam taką ślicznotkę.
Odszukałam w sieci, że latająca syrenka to symbol niemieckiej firmy Cellba. Skala 7,5 cala.
Od tego momentu nie chce mi się już zaglądać do sklepów, polować i szukać lalek. Morał jest taki, że jak następnym razem dostanę celuloidową lalkę w swoje szpony, to mam ją fotografować nad miękkim podłożem, nosić w piankowym ochraniaczu a najlepiej wsadzić gdzieś w bezbieczne miejsce i nie dotykać ...
To był post nr 100. Pierwszy taki pesymistyczny. A pesymistycznych postów nie cierpię. Więc przepraszam za niego, postaram się, żeby następny był super optymistyczny i mobilizujący do aktywnego szukania perełek w rupieciach :)
Pozdrawiam Wszystkich Zaglądających bardzo gorąco!!!